poniedziałek, 16 lutego 2015

16. Trust?






Justin

 
               Po wyczerpującym staniu w korkach, w końcu dostałem się na Harlem. Zaparkowałem pod swoim blokiem, wyjąłem kluczyki ze stacyjki i wysiadłem z samochodu. Zamknąłem go, założyłem kaptur na głowę i ruszyłem w miejsce, gdzie miałem się spotkać z chłopakami. Widziałem już z daleka, że wszyscy tam byli. Brakowało tylko mnie. Podszedłem do nich powoli i ustałem obok Mike'a.
               - To wyjaśniajmy te sprawy - powiedziałem od razu.
               - Mamy mało czasu - spojrzał na mnie.
               - Czemu?
               - Trace będzie tu, podobno wieczorem.
               Uniosłem brwi ze zdziwienia. Ja pierdole, tylko tego brakowało.
               - Chcecie mnie nastraszyć? - zapytałem, bo często wmawiają mi podobne rzeczy, a okazuje się, że to nieprawda.
               - Nie, Justin. To poważna sprawa i ty najbardziej ostatnio nabroiłeś, więc musisz uważać.
               - I teraz mam siedzieć w kącie trzęsąc się ze strachu? Raczej nic mi zrobi.
               - Nie bądź taki pewien. Ogólnie nigdy jakoś nie okazujemy mu strachu, więc teraz też tego nie zrobimy, ale po prostu warto uważać.
               - Mhm - podniosłem bluzę z koszulką do góry, tak, że było widać kawałek mojego brzucha i pistolet, wystający z bokserek.
               - Nosisz go cały czas?
               - W samochodzie, ale dzisiaj jak jechałem to przełożyłem go tutaj. Jakby co.
               - A tak w ogóle, to gdzie ty tak jeździsz? - zapytał Shane.
               - Załatwić sprawy - westchnąłem.
               Tak, jeszcze nie powiedziałem im o Ronnie. Może to dla tego, że nie chciałem jakoś rozpowszechniać tej informacji ze względów już znanych.
               - Ale jakie sprawy? Jeszcze z miesiąc temu prawie cały czas byłeś tutaj.
               - No...
               - Wiesz, do puki nie poznał Ronnie - wtrącił Mike z lekkim uśmiechem.
               - No, mów - Ryan pokazał dłonią, jakby chciał, abym podszedł.
               - Ale co? - burknąłem.
               - Ile razy ją przeleciałeś?
               - Ja...
               - Uwaga, zaraz powie, że nieskończoność - Mike się zaśmiał, ponownie mi przerywając.
               - U Justina wszystko jest możliwe - śmieli się.
               - Wcale - wtrąciłem w końcu, przekrzykując ich śmiech - Do niczego między nami nie doszło - tą część powiedziałem ciszej.
               - Uuu, czyli przyjaźń poważna - Ian poruszył zabawnie brwiami.
               - Związek - westchnąłem i powiedziałem pewnie - Jest moją dziewczyną.
               - Co? - wszyscy się zdziwili. Dosłownie.
               Mike, Ian, Shane, Ryan i nawet Bethany, która właśnie podeszła do Ian'a.
               - Chodzisz z Ronnie? - uśmiechnęła się szeroko - Dawno jej nie widziałam - westchnęła.
               - Ale czekaj - Mike zwrócił się do mnie ciałem - Przecież ty nie miałeś dziewczyny przez kilka lat i mówiłeś, że nie będziesz miał, Justin... - zaśmiał się cicho - Nie poznają Cię.
               - Robicie z tego wielką aferę, a nawet nie wiem ile to potrwa. Może w końcu uda mi się do niej dobrać. Zobaczę jak jest i pewnie zerwiemy. Nie traktuję jej jakoś poważnie - powiedziałem w końcu, lekko zdenerwowany.
               - Spokojnie, nic się przecież nie stało - uspokoił mnie Ian - Robisz co chcesz, tylko to po prostu do Ciebie nie podobnie.
               - Ale jak najbardziej podobne jest to co masz zamiar zrobić - Bethany pokręciła głową, jakby była zawiedziona - Ronnie jest na prawdę fajna, a ty musisz ją wykorzystać?
               - Nie wykorzystuję jej - zmarszczyłem brwi.
               - Nie, wcale - wywróciła oczami - A co jak jeszcze się zakocha?
               Chłopcy wydali dźwięk podziwu, ale też rozbawienia.
               - Nie obchodzi mnie to - powiedziałem krótko, aby uspokoić sytuację.
               - Teraz szczerzę jej współczuję - spojrzała na mnie groźnie.
               - Dobra, możemy już zmienić temat? - jęknąłem niezadowolony.
               - Temat jakim strasznym jesteś palantem? Jasne - odparła i ustała na przeciwko Ian'a, nie zwracając już na mnie uwagi.
               Jeśli przez Ronnie teraz - jako na razie moja jedyna dobra koleżanka - się na mnie obrazi to chyba pożałuje, że się poznały wtedy na tej imprezie. Babska solidarność.
               - No to tak, najlepiej nie zajmuj się teraz Ronnie, tylko dzisiejszym dniem - wtrącił Mike.
               - Czyli jednak będzie te spotkanie? O której?
               - Tutaj na Harlemie, nie umawialiśmy się przecież z nim, tylko doszły do nas słuchy, że będzie w tej okolicy, a znając życie, na pewno będzie się chciał z nami widzieć lub sami go spotkamy.
               - No dobra, to jak mam się przy nim zachowywać? - westchnąłem, udając, że się przejmuję.
               - Spokojnie, a najlepiej nic nie mów, a jak się będzie Ciebie czepiał, masz nas.
               - A ja siebie - odpowiedziałem pewnie, wkładając ręce do bluzy.
               - Jak zwykle pewny siebie - westchnął - Tylko żebyś potem nie żałował.
               - Ta - mruknąłem obojętnie.
               Nagle zaczął dzwonić mój telefon. Wyciągnąłem go ze spodni i odebrałem, wcześniej zauważając, że była to moja mama.
               - Co chciałaś? - zapytałem od razu.
               - Chciałam poinformować, że za pół godziny wychodzę. Chyba pamiętasz, że miałeś zająć się Jaxo i Jazzy?
               Przekląłem w myślach.
               - Tak, pamiętam - westchnąłem - Ale coś mi wypadło, nie da rady z żadną opiekunką, albo tą Twoją koleżanką?
               - Nie - powiedziała stanowczo - Masz tu być za pół godziny i koniec.
               Chciałem coś powiedzieć, ale się rozłączyła. Dlaczego to wszystko musiało wypaść jednego dnia? Albo coś wymyślę z opiekunką, aby mama się nie dowiedziała, albo będę zmuszony wracać i nie spotykać się z Trace'm. Jakby głębiej pomyśleć, można by było i iść do domu, ale nie chcę wyjść na tchórza.
               - Jest jakiś problem? - podszedł do mnie Ian.
               - Nie - pokręciłem głową - To znaczy tak - westchnąłem.
               - Gadaj.
               - Muszę niedługo iść do domu, bo nie ma z kim zostawić rodzeństwa.
               - Teraz zachciało Ci się bawić w nianię? - zaśmiał się.
               - To nie ode mnie zależało - stwierdziłem poważnie.
               - I co? Nie będzie Cię? A z Tobą najbardziej pewnie mają ochotę się spotkać.
               - Nie wiem - westchnąłem ciężko, unosząc głowę - Jestem rozdarty.
               - A sami nie mogą zostać?
               Prychnąłem.
               - Jazmyn ma sześć lat, a Jaxon pięć. Pomyśl trochę.
               - Dobra, nie czepiaj się, tylko myśl jak to załatwić - spoważniał.
               - Myślę cały czas - rozejrzałem się.
               Mógłbym w sumie poprosić Ronnie, ale chcę uniknąć różnych pytań. A poza tym, nie wiem w jakim byłbym nastroju jakbym wrócił. Jakoś nie mam ochoty mówić jej o tym całym gównie. Nie wie, jest dobrze. Nie warto tego zmieniać.
               - A może poproszę Bethany? - zaproponował po kilkunastu sekundach.
               - Jakbyś mógł - westchnąłem cicho.
               To jak na razie najlepsze rozwiązanie.
               - Hm, może w sumie ty ją zapytaj - uśmiechnął się znacząco.
               - Niby czemu?
               - Bo to Twoja sprawa? - brzmiało to bardziej jak pytanie.
               - Ale... - wywróciłem oczami - No dobra.
               Jestem tak na to nastawiony, bo przecież jakiś czas temu się z nią 'pokłóciłem'. Zapewne się nie zgodzi, ale warto spróbować.
               Podszedłem do niej jakby nigdy nic.
               - Hej, porozmawiamy? - mruknąłem.
               Odwróciła głowę w moją stronę, a potem całe ciało. Skrzyżowała ręce.
               - Czego chcesz? - miała nieprzyjemny ton głosu.
               - Mam do Ciebie prośbę - zacząłem.
               - Jaką?
               - Mogłabyś popilnować mojego rodzeństwa, kiedy byłbym tutaj z chłopakami? - starałem się to powiedzieć miło i błagalnie.
               - Spodziewałam się bardziej przeprosin - prychnęła z uśmiechem - Ale na co ja liczyłam.
               - Przestań, niby za co mam Cię przepraszać? To ty mnie obrażałaś.
               - Ale ty zachowałeś się jak debil w stosunku do mojej koleżanki i dzisiaj w stosunku do mnie - robiła gesty rękami.
               - Tylko odpowiadałem na Twoje wyzwiska.
               - Nie wyzywałam Cię, tylko stwierdzałam fakty.
               - A poza tym, od kiedy ty jesteś z nią taka koleżanką? Spędziłyście ze sobą tylko jedną imprezę - zaśmiałem się bezczelnie.
               - Ale gadałyśmy, poznałyśmy się i było fajnie. Więc nawet ni komentuj, to moje życie i robię co chcę.
               - A to moje życie, więc też się do niego nie wtrącaj - wzruszyłem ramionami.
               - Okay, jak chcesz, jeśli to Twoje - podkreśliła mocniejszym głosem te słowo - Życie, to radź sobie sam.
               - Czyli ich nie przypilnujesz?
               - Przecież nie wtrącam się do Twojego życia - powtórzyła z lekkim uśmiechem i odeszła ode mnie.
               Przełknąłem ślinę i zacisnąłem szczękę. Jak zawsze nic po mojej myśli.
               - O co znowu poszło?
               Tym razem zapytał Mike. Chyba jednak nie będę miał wyjścia.
               - Nie ważne, nie będę mógł być dzisiaj - przygryzłem wargę, trochę zły na siebie.
               - Niby czemu? - zmarszczył brwi.
               - Muszę pilnować rodzeństwa, umów mnie z nim w inny dzień, nawet samego, dzisiaj nie mogę - westchnąłem i odsunąłem się od niego trochę.
               - Na serio? Chyba sobie żartujesz?
               - Nie, na prawdę, muszę iść - mruknąłem - Powiedz reszcie - odszedłem w swoją stronę.
               - Ja pierdole - usłyszałem za sobą Mike'a.
               Tak, też głupio się z tym czuję. Jedyne co potrzebowałem teraz zrobić, to zapalić. Niestety nie miałem jointa, więc musiałem poradzić sobie z papierosem, którego miałem w kieszeni. Nie palę ich, ale jak już mam taką potrzebę, wszystko jest dobre. Wyjąłem go, tak jak i zapalniczkę. Włożyłem początek do ust a końcówkę podpaliłem. Zaciągnąłem się i wypuściłem dużą ilość dymu. Przecież można spalić złe emocje i stresy.



Ronnie


               - A wiesz czemu się z nim nie spotkasz? - moja przyjaciółka zadała mi pytanie, przeglądając ubrania na wieszakach.
               - Nie, nie powiedział mi - byłam przy dziale ze spodniami, czyli obok i oglądałam je.
               Jak się można domyślić, byłyśmy w sklepie odzieżowym, niedaleko domu Meg. Patrzyłam dla siebie spodni, a ona żakietu, ale sądzę, że wyjdzie stąd nie z tym co trzeba.
               - To znaczy powiedział coś tylko o jego znajomych, ale na pewno z czymś kłamał - dokończyłam.
               - Ukrywa coś przed Tobą? - była skupiona na ubraniach.
               - Możliwe - znalazłam swój rozmiar - Idę przymierzyć.
               - Okay - oznajmiła przechodząc do następnej serii wieszaków.
               Skierowałam się w stronę szatni. Zobaczyłam która jest wolna i weszłam do niej. Zdjęłam buty i swoje spodnie, po czym wciągnęłam tamte. W sumie do połowy. Cholera, przytyłam? Albo mogę przyjąć, że jest tu inna rozmiarówka. Hm, tak, to na pewno to. Jednak spodnie mi się podobały. Chciałam wziąć większy rozmiar. Zdjęłam je. Szkoda, że nie ma tu Maggie, bo by mi je przyniosła, a ja z powrotem muszę się ubierać w swoje. No więc tak. Założyłam i zapięłam rozporek. Moje buty były sznurowane. Nie chciało mi się chociaż przy tym męczyć. Postanowiłam ich już nie zakładać. Akurat dział był blisko od szatni, więc mogłam skoczyć w skarpetkach. Rozsunęłam zasłonkę, wzięłam tamtą parę i szybko wybiegłam z okolicy szatni. Jakieś panie zmierzyły mnie dziwnie wzrokiem. No nic. Odwiesiłam je i wzięłam o jeden rozmiar większy.
               - A ty co, zapomniałaś butów? - Maggie zaśmiała się.
               - Gdybyś stała przy szatni, to by się to nie zdarzyło. Muszę wziąć o rozmiar większe spodnie - mruknęłam niezadowolona.
               - Przytyłaś? - zapytała z uśmiechem.
               - Nie, inna rozmiarówka - wytłumaczyłam cicho, rozbawiona i zaczęłam wracać do szatni.
               - Iść teraz z Tobą? - zachichotała.
               - Jakbyś mogła?
               - Już pędzę.
               Zobaczyłam jak idzie za mną. Szybko wkroczyłam na teren przymierzalni. Podeszłam do swojej trochę żwawiej, ponieważ widziałam, że ktoś właśnie tam wchodzi. Ustałam tam.
               - Hej, ja tu się przebierałam, tylko na chwilę wyszłam - zwilżyłam usta i spojrzałam na tą osobę.
               - Ta szatnia nie jest zarezerwowana dla Ciebie - odwróciła się przodem w moją stronę.
               Tak, jej blond włosy i głos już mi coś dawał. To była ta była Justina. Cóż za miłe spotkanie.
               - Zostawiłam tu buty, tylko na chwilę wyszłam - westchnęłam.
               - Oh - uśmiechnęła się krzyżując ręce.
               Uśmiech suki, typowe. Widać też mnie poznała.
               - No właśnie, zdziwiłam się kogo mogą być tak ohydne buty - zaśmiała się cicho.
               Zauważyłam, że Meg ustała obok mnie i zaczęła się nam przyglądać. Chcesz ze mną zadzierać? Proszę bardzo.
               - Zanim powiesz co jest ohydne, spójrz w lustro na swoje rzeczy - powiedziałam milutkim głosikiem.
               Nagle jej uśmiech zmalał.
               - Czyli teraz będziesz uważać się za lepszą, bo jesteś koleżanką Justina? - zaśmiała się - Dobrze wiemy jak on kończy z takimi znajomościami.
               - Na przykładzie Ciebie? Tak, masz racje, można się domyślić - również skrzyżowałam ręce - Ale różnica jest taka, że nie jestem koleżanką, tylko jego dziewczyną - poruszyłam brwiami.
               - Ta - zaśmiała się, ale chyba czułą się trochę zagrożona - Nie rób sobie nadziei.
               - Nie robię, sam mi to powiedział, a jeśli chodzi o Ciebie, to jasne, żebyś sobie ich nie robiła, bo puszczaniem się, nie sprawisz, że się w Tobie zakocha - wzruszyłam ramionami - A teraz mogłabyś wyjść z tej szatni? Moje buty źle reagują na duży przepych jaskrawych kolorów i sztuczności.
               - Jeszcze się przekonamy - powiedziała wrednie, odpuszczając sobie dalszych komentarzy i wyszła, idąc do innej przymierzalni.
               Weszłam do swojej i powiesiłam spodnie na wieszak.
               - Kto to był? - Maggie stała nadal w tym samym miejscu zszokowana i pełna podziwu.
               - Była dziewczyna Justina do pieprzenia - westchnęłam - To znaczy podobno ona się do niego klei, a on jej unika.
               - Skąd wiesz? - oparła się bokiem o ścianę.
               - Bo mi mówił, ale też spotkaliśmy ją jak byliśmy na Harlemie i tam wyglądało, jakby jej nie trawił - zasłoniłam szatnię.
               Meg stała po drugiej stronie, chwilę się nie odzywając. Zdjęłam swoje spodnie i wzięłam tamte z wieszaka.
               - Ty widać też za nią nie przepadasz, nieźle jej pojechałaś - zaśmiała się.
               - Tak jakoś, po prostu jak ona ma zamiar byś suką, to niech nie oczekuje, że ja będę ją ubóstwiać.
               - No tak, tak - po jej głosie słychać było, że się uśmiechnęła - Jak ja dawno nie widziałam takiej Ronnie.
               - Czyli jakiej? - zaczęłam zakładać ubranie.
               - Walczącej o swoje - zachichotała.
               - Czasami się ujawnia - zaśmiałam się.
               - Taka niegrzeczna dziewczynkaaa - powiedziała śpiewająco.
               - Mhm - pokręciłam rozbawiona głową.
               - A poza tym, muszę chyba nosić ze sobą popcorn, bo do niektórych scen z Twojego życia, tylko jego mi brakuje - zaśmiała się.
               - No właśnie, nigdy nie było tak ciekawie, no nie? - uśmiechnęłam się.
               Wciągnęłam spodnie do końca. Te przynajmniej były dobre. Zapięłam je i przejrzałam się. Trochę tylko odstawały na końcu, ale to dlatego, że były lekko za długie. Poza tym są niezłe. Aż dziwne, że jakieś spodnie na mnie pasują. To znaczy, dziwne, że tak szybko znalazłam odpowiednie, bo ogólnie ciężko mi jest je dobrać.
               - No już, pokazuj mi się - pośpieszyła mnie.
               - Już - odsłoniłam trochę przymierzalnie, tak aby mnie widziała.
               - No, ładnie - uśmiechnęła się - Obróć się.
               Zrobiłam to, o co poprosiła.
               - Fajnie wyglądają, tak jak twój tyłek w nich - poruszyła zabawnie brwiami.
               - Cieszę się  - uśmiechnęłam się.
               - Justinowi się spodoba.
               - Dlaczego tak często mieszasz w mój wygląd Justina? - zmarszczyłam lekko brwi.
               - A tak jakoś - wzruszyła ramionami.
               - Gadasz o nim częściej, niż ja.
               - Nie przesadzaj - machnęła ręką - Żartuję tylko.
               - Przecież wiem - wypięłam jej język i zaśmiałam się.
               Ona zrobiła to samo.
               - Ale wiesz, Justin jest przystojny, nie mówię, że mi się nie podoba czy coś - spojrzała w inną stronę.
               - Domyślam się, ciacho stulecia - powiedziałam głosem typowej, napalonej fanki.
               - Dokładnie -  przyznała mi rację - Dobra, bierz spodnie, a ja wezmę ten żakiet.
               - Znalazłaś żakiet? - przyznam, że byłam zdziwiona.
               - Tak, czarny. Taki jaki chciałam.
               - No dobrze - przejrzałam się jeszcze raz.
               - A tak w ogóle, jak randka z Justinem u Ciebie? Bo cały czas się wykręcałaś, że powiesz mi później, albo zmieniałaś tematy - stwierdziła oburzona.
               - Dobrze, oprócz dziwnego spotkania z moim bratem, który za wcześnie przyszedł - westchnęłam.
               - Uh, i jak zareagował?
               Zasłoniłam się.
               - Powiedzmy, że dziwnie i dość nieprzyjemnie, Justin podobnie.
               - Wiesz czemu?
               - Podobno się znają i Luke wiedział o jego dziewczynach - zmieniłam spodnie, zakładając swoje.
               - Jaki troskliwy braciszek - zaśmiała się.
               - Tak, można by było powiedzieć, że nieźle się wkurzył.
               - Aż tak interesuje się Twoim życiem? Od kiedy?
               - No właśnie nie wiem, nigdy nie mieszał się do moich chłopaków - zawiązałam buty.
               - Dobra, może ma swoje fazy - pomyślała - I jak, były potrzebne gumki? - zachichotała, a ja wyszłam.
               - Nie, nie były - wywróciłam oczami.
               - Ooo - wydała dźwięk smutku.
               - Chociaż, może raz posunęliśmy się dalej - przygryzłam wnętrze policzka.
               - Mów! - prawie krzyknęła, podekscytowana.
               - Um, no tak się całowaliśmy, a on mnie nagle położył, tak, że mnie całował będąc nade mną - zwilżyłam usta.
               - Ah, miał na Ciebie ochotę - powiedziała rozbawiona i po drodze do kasy, wzięła swój żakiet.
               - Nie wiem, ale przestań, ja nie chciałam - mruknęłam.
               - Ta jasne, wyobrażam sobie Ciebie tam taką niewinną, kiedy on Cię dotyka i całuje - rozmarzyła się.
               - Meg, przestań - walnęłam ją lekko w ramię i podeszłam do kasy, a za mną ona.
               Sprzedawczyni spakowała nasze rzeczy, a my zapłaciłyśmy. Schowałam resztę do kieszeni i wzięłam reklamówkę.
               - No co, nie mogę mieć fantazji o Twoim chłopaku? - otworzyłyśmy drzwi do wyjścia.
               - Nawet ja na razie ich nie miałam - przygryzłam wargę.
               - Serio? Domyślam się, że on na pewno i miejmy nadzieję, że o Tobie. Wiesz, jak niby tak wcześniej traktował dziewczyny, to skąd wiesz, że teraz nie? Oby nie zrezygnował z Ciebie, bo nie dałaś mu seksu - wymamrotała.
               Poprawiłam na sobie kurtkę, a chłodne powietrze od razu mnie zaatakowało. Zaczęło się ściemniać. Pomyślałam o tym, co powiedziała. Ciekawe co robi Justin... Może jeszcze nie do końca powinnam mu ufać?

 ____________________

 Z małym opóźnieniem, ale jest! Miłego czytania kochani.