poniedziałek, 25 stycznia 2016

27. Mrs. Dowell





Justin


               - Dlaczego ciągle się nie przyznajesz?
               - Niby do czego?
               - Do tego, że ją kochasz - oznajmił Mike.
               - Nie kocham jej - zmarszczyłem brwi.
               - To dlaczego Tobie tak na niej zależy?
               - Traktuję ją bardziej jak siostrę - pomyślałem - No dobra, przyjaciółkę.
               - No przecież, rodzeństwo się nie całuje - wywrócił oczami.
               - To było dawno.
               - Miesiąc, parę tygodni temu?
               - Zmieńmy najlepiej temat - westchnąłem.
               - Ale przecież widać, że przy niej inaczej się zachowujesz.
               - To może źle, że przy niej nie jestem sobą? Nie wiem co sobie myślałem.
               - A ja wiem, zadurzyłeś się - uśmiechnął się.
               - Ale, jak nigdy... To w sumie wszystko wyjaśnia.
               - Zauroczyłeś się i przez to się inaczej zachowywałeś.
               - Możliwe - mruknąłem cicho - Nie sądziłem, że kiedyś się w kimś zauroczę, zawsze było na odwrót.
               - Ha, no widzisz - uniósł palec wskazujący do góry, który miał znaczyć, że wpadł na jakiś pomysł - I dlatego byłeś taki zagubiony w tych swoich uczuciach - powiedział rozczulony.
               - Tylko nie zaczynaj się ze mnie nabijać - powiedziałem poważnie.
               - Daj spokój, ja też kiedyś byłem zauroczony, to przechodzi.
               - Ale teraz czuję dziwne poczucie winy, gdyby nie ja, to nie wpakowałaby się w te całe bagno. Teraz Dylan może jej coś zrobić, po tym jak wyrwałem ją z tego klubu.
               - Nie wiem, oby nie - westchnął - Dobra, ja spadam jeszcze pomóc chłopakom, zobaczymy się później - pożegnał się ze mną.
               Było może około ósmej rano. Kiedy wychodziłem Ronnie jeszcze spała. Musiałem omówić pewne sprawy.
               Okrążyłem osiedle i zacząłem wracać przez skróty. Nie wierzę, że nadal ktoś wiesza buty na kablach elektrycznych. Jeśli potrzebujesz handlarza narkotyków wystarczy, że pójdziesz do pobliskiego klubu. Wyjąłem szluga z kieszeni i zapaliłem. Nie robię tego nałogowo, ale czasem się przydaje. Wypuściłem dym z ust i obróciłem się słysząc za mną jakiś szelest. Nikogo nie było więc poszedłem dalej. Nadal czułem dziwne uczucie, że ktoś tu jest. Nie myliłem się. Zza rogu bloku wyszedł Dylan i zaczął iść powoli w moją stronę. Jeszcze jego tu brakowało. Rzuciłem papierosa na ziemię i spojrzałem na niego. Zawsze kiedy się spotykaliśmy uśmiechał się bezczelnie, ale w tym momencie wydawał się poważny. Wiedziałem, że to nie będzie miłe spotkanie.
               - Gdzie jest Ronnie? - zapytał od razu.
               - Skąd mam wiedzieć? - powiedziałem obojętnie.
               - Mówię poważnie Bieber, mów gdzie jest albo oboje tego pożałujecie.
               - Nawet gdybym wiedział i tak byś się ode mnie nie dowiedział - wzruszyłem ramionami.
               - Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, że mówię serio - zbliżył się do mnie.
               - Ja też mówię serio - wyminąłem go.
               - Chyba inaczej się z Tobą nie dogadam - szarpnął mnie za koszulkę i odepchnął.
               - Czytasz mi w myślach - warknąłem i odepchnąłem go.
               - Czy ona jest kurwa aż taka warta Twojego poobijanego ryja? - prychnął.
               - Zamknij się - szarpnąłem go tak, że obił się o ścianę.
               Nie zwróciłem uwagi, że zamachnął się i przez to dostałem w twarz. Jednak oddałem mu dwa razy mocniej. Wyprostował się.
               - Bronisz jej bo ci kurwa dała czy obciągnęła?
               Wkurwiłem się jeszcze bardziej i doszło do kolejnej szarpaniny, gdzie dostałem w brzuch i nos. Adrenalina wygrywała z bólem, a moja irytacja pokierowała moją dłonią najmocniej jak umiałem i przewaliła go na ziemie. Dostał jeszcze w brzuch i się zamknął.
               - Boli Cię bardziej to, że na Ciebie nie leci czy twarz? - uniosłem brew - I w dupie mam na to co powie Twój szef - warknąłem i splunąłem, a następnie odszedłem.
               Przetarłem usta zauważając, że rozciąłem sobie wargę i dodatkowo krew mi leci z nosa. Zajebisty początek dnia. 
               Wszedłem do klatki i z trudem udałem się na górę. Zacząłem czuć te uderzenie w brzuch, a bardziej bok. Wszedłem do domu. Usłyszałem, że już wszyscy wstali. Zdjąłem buty.
               - Justin przyszedł! - usłyszałem głos Jazzy z kuchni.
Zajrzałem do pokoi, a później do kuchni. Mojej mamy nie było, a Ronnie zaczęła robić dzieciakom śniadanie. Odchrząknąłem.
               - Twoja mama wyszła na chwile do sklepu, zaraz powinna być... - zamilkła od razu kiedy na mnie spojrzała - Justin co do...
               - Justin co się stało? - zapytał zmartwiony Jaxon i podbiegł do mnie.
               - Przewróciłem się - mruknąłem.
               Zupełnie zapomniałem, że mam obitą twarz.
               - Boli?
               - Nie, już przestaje - ukucnąłem i zmierzwiłem jego włosy - Idźcie jeść, ja chwilę porozmawiam z Ronnie, dobrze?
               - Dobrze - pokiwał główką i usiadł z powrotem.
Ronnie do mnie podeszła i oboje przeszliśmy do mojego pokoju.
               - Justin... - patrzyła na mnie przejęta.
               - Nic mi nie jest, zagoi się - westchnąłem - A teraz się ubieraj, muszę zawieść Cię do domu.
               - Kto to zrobił? - przetarła krew pod moją wargą.
               - Dylan, jednak nie wie gdzie jesteś, teraz posłuchaj mnie uważnie - oblizałem usta - Zawiozę Cię do domu i może przynajmniej przez dwa dni z niego nie wychodź, spróbuj udawać, że jesteś chora czy coś, żeby nie iść do szkoły. Później jak będziesz gdzieś wychodziła to nie włócz się nigdzie, po żadnych podejrzanych uliczkach, klubach, dzielnicach, a przede wszystkim staraj się przebywać z kimś. Nigdy nic nie wiadomo.
               - A ty?
               - A ja będę żył swoim życiem, w które nie chcę Ciebie wplątać.
               - Czyli co, nie spotkamy się więcej? - zmarszczyła brwi.
               - Możliwe, nie wiem - westchnąłem - A teraz ubierz się bo nie mamy czasu.
               - Dylan zorientował się co się dzieje?
               - Ronnie do cholery rób co mówię - warknąłem.
               Popatrzyła na mnie jakby lekko przerażona i odsunęła się. Wzięła swoje rzeczy i poszła do łazienki. Może byłem zbyt ostry, ale nie mam ochoty się rozczulać. Wziąłem chusteczki i ogarnąłem się jakoś przed lusterkiem. Pominę już to, że mój policzek jest czerwony, a niedługo już siny. Czekałem z dziesięć minut siedząc z dziećmi. Ronnie wyszła w sukience i makijażu - już trochę ogarniętym - z wczoraj i kucyku.
               - Chcesz bluzę? - podszedłem do niej.
               - Mam kurtkę - mruknęła i poszła na korytarz, zaczęła się ubierać.
               Tak, rozumiem, teraz będzie na mnie obrażona, szkoda, że dostałem przez nią.
               - Gotowa? - założyłem buty.
               - Tak - wzięła swoją torebkę - A co z nimi? - wskazała na kuchnię.
               - Napisałem do mamy, powiedziała, że za dwie minuty będzie - oznajmiłem i otworzyłem przed nią drzwi.
               Pokiwała głową, pożegnała się z dziećmi i wyszła. Poszedłem za nią i zaczęliśmy schodzić na dół.
               - Nie zabijesz się w tych szpilkach? - zapytałem.
               - Dam sobie radę - wymamrotała pod nosem.
               - Może Tobie pomóc? - podszedłem bliżej.
               - Co, za wolno idę? - wywróciła oczami i zdjęła buty, wzięła je w rękę i zaczęła szybciej schodzić boso.
               Westchnąłem ciężko. Już sobie przejebałem, ale to już nie ważnie. Czym bardziej będzie na mnie obrażona, tym lepiej przebiegnie nasze "rozstanie".
               Wyszła na chodnik.
               - Gdzie masz samochód?
               - Na prawo - poszedłem tam, a ona za mną.
               Szliśmy przez chwilę, a ona w połowie drogi nagle ustała.
               - Uh - usłyszałem za sobą i odwróciłem się.
               Zacisnęła oczy i ustała na jednej nodze.
               - Cholerne szkło - pozbyła się jego ze stopy. Zaczęła lecieć krew.
               - Następnym razem uważaj, albo chodź w butach - podsunąłem jej pomysł i zrobiłem znudzoną minę.
               - Daj mi spokój- zaczęła iść lekko utykając.
               - Chodź, już Cię zaniosę księżniczko - wziąłem ją na ręce jak pannę młodą i poszedłem do samochodu.
               - Poradziłabym sobie.
               - Nie sądzę - otworzyłem samochód, postawiłem ją przy nim i otworzyłem jej drzwi - Wsiadaj.
               Zrobiła to. Poszedłem na drugą stronę i wsiadłem na swoje miejsce. Zapiąłem pasy i odpaliłem go. Wyjechałem z parkingu, a później z mojej ulicy.
               - W schowku są chusteczki - powiedziałem widząc, jak bezskutecznie próbuje zatrzymać krwotok.
               Wyjęła je i oczyściła ręce i ranę z krwi po czym ją tam przytrzymała.
               - Nie jestem księżniczką - powiedziała po chwili ciszy.
               - Tak się zachowujesz - byłem skupiony na drodze.
               - Wcale, że nie i przestań być taki nadęty, nic przecież Tobie nie zrobiłam, a ty jesteś wobec mnie niemiły - naburmuszyła się.
               - Nie mam ochoty na przymilanie się.
               - Wystarczy, ze zachowywałbyś się normalnie.
               - Taki jestem, kiedy mam za dużo na głowie i wszystko mi się pieprzy. I co, gdybym był taki od początku pewnie byś nawet ze mną nie gadała.
               - O co Tobie chodzi Justin? - spojrzała na mnie zdziwiona - Przykro mi za to co się stało, ale nie rozumiem twojego zachowania.
               - To masz problem. Nie byłem do końca sobą kiedy się z Tobą widywałem, taka prawda.
               Ustałem na czerwonym świetle, a ona zamilkła. Kiedy byliśmy już prawie pod jej blokiem westchnęła i spojrzała na mnie.
               - Przepraszam za wszystko - powiedziała cicho.
               - Nie musisz - skręciłem i pojechałem na parking obok jej bloku.
               - Chodzi o to, że Cię zmieniłam, tak? Za to jesteś na mnie zły?
               - Ronnie przestań wymyślać. Powiedziałem już. Sama wpakowałaś się w moje życie, a teraz chcę żebyś z niego odeszła - zatrzymałem się - Nie zadaje się z takimi jak ty i niech tak zostanie.
               - Z takimi jak ja czyli jakimi? - spojrzała na mnie wkurzona - Kurwa ogarnij się. Najpierw do mnie zarywasz, później po tym wszystkim chcesz, żebym tobie wybaczyła i teraz znowu mnie odpychasz? Proszę bardo, zniknę z Twojego życia szybciej niż myślisz - założyła buty po czym wyszła i trzasnęła za sobą drzwiami samochodu.
               Walnąłem w kierownice ze złości i oparłem się o siedzenie. Przymknąłem oczy. Nie chciałem, żeby tak to wszystko wyglądało. Zgasiłem samochód i po chwili szybko z niego wysiadłem. Podbiegłem do klatki Ronnie i wszedłem do środka. Zauważyłem, że czeka na windę. Podszedłem do niej.
               - Czekaj - wydyszałem i złapałem ją za dłoń.
               Wyrwała ją i nawet na mnie nie spojrzała.
               - Dobra, nie chcesz ze mną rozmawiać. Chciałem... Po prostu możemy się już nie spotkać, nie chcę się tak rozstawać.
               - Nie chciałeś mnie w swoim życiu.
               - Jestem głupi, nie o to mi chodziło.
               - Wiem, jesteś debilem.
               Wywróciłem oczami i przyciągnąłem ją do siebie.
               - Nie przyszedłem tu, żebyś mnie przezywała.
               - Oh, to samo pomyślałam, kiedy spotkałam się z Tobą - mówiła złośliwie.
               - Przestań się już wymądrzać - powiedziałem stanowczo.
               - A ty się zamknij - patrzyła mi w oczy.
               - Jesteś cholernie seksowna, kiedy się złościsz - powiedziałem dociskając ją mocniej do siebie, aby nie uciekła.
               - A ty żałosny - odsunęła się ode mnie.
               Podszedłem do niej tak, że się cofnęła, a ja przycisnąłem ją do ściany.
               - Teraz już się nie uciekniesz - wyszeptałem w jej usta i pocałowałem ją.
               Odwzajemniła od razu z charakterem i pogłębiła. Zacząłem całować ją mocniej i z pożądaniem. Nawet zapomniałem przez tą chwilę, że boli mnie twarz. Idealnie współgrała z moim językiem, a jej ciało tak dobrze leżało na moim. Może częściej powinienem ją wkurzać, żeby całowała mnie tak jak teraz? Przez ten pocałunek poznawałem Ronnie, której do tej pory nie widziałem. Może wcale nie jesteśmy tacy różni?
               Jej dłonie powędrowały z moich ramion na szyje. Ja ścisnąłem jej bok i zjechałem dłonią w dół. Sprawiłem że ugięła nogę w kolanie, a ja złapałem za jej udo. Przygryzłem jej wargę i pociągnąłem ją do siebie, po czym ponownie wpiłem się w jej usta. Jęknęła gardłowo w moje, kiedy wsunąłem moją dłoń pod jej sukienkę i ścisnąłem jej pośladek.
               - Ktoś tu się podniecił - wymamrotała w moje usta.
               Poczułem, że mi ustał. Cholera.
               - Wiem, że nie tylko ja - puściłem jej oczko i odsunąłem się.
               Poprawiła sukienkę i wzięła kosmyk włosów za ucho. Podeszła do drzwi windy i ponownie nacisnęła guzik. Winda się otworzyła, a ona weszła do środka.
               - Może jeszcze się kiedyś zobaczymy, Panie Bieber.
               - Mam nadzieję. Musimy to dokończyć, Pani Dowell - uśmiechnąłem się.
               Kiedy winda się zamykała zobaczyłem lekki uśmiech na jej twarzy. Wyszedłem z bloku i odetchnąłem. Musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza.